Forum eportal / Strona: omnie.php
Tak jak obiecałem, w końcu zabrałem się do napisania w "kilku" słowach relacji z 16 dniowego wypadu na Krym. Trochę późno ale lepiej teraz niż nigdy. Podróż rozpoczęliśmy 4 sierpnia 2007 roku a zakończyliśmy 20 sierpnia 2007 roku. Na pewno nie da się opisać w szczegółach wszystkiego, ale przynajmniej te najważniejsze i najciekawsze momenty zostaną tu uwiecznione
I nastał ten szczęśliwy dzień, kiedy to o poranku rozpoczęliśmy pakowanie naszej Divy. Ech co to była za radość i podniecenie. Zresztą jak zawsze, kiedy chodzi o dłuższy wypad motocyklem. Radość zarówno z tego, że w końcu to nasz wspólny urlop i radość z tego, że to urlop na moto a do przejechania prawie 5 000 km.
Jak zwykle poranne pakowanie /znają to wszyscy/ oraz ten dreszczyk emocji, który jest charakterystyczny przed każdym wyjazdem. Trochę z tym pakowaniem nam zeszło a Divie przybyło prawie 200 kg dodatkowego obciążenia. Moto w końcu zapakowane i w drogę do miejsca zbiórki. Wyjechało nas 4 motocykle a wraz z nimi 8 osób. Teraz wiem, że taka ilość motocykli jest idealna na takie długie podróże. Pojechały 2 Yamaha XJ 900 Diversion oraz Honda shadow 600 i Kawasaki Drifter 800. Plan podróży zupełnie nie planowany, ot tak po prostu, jedziemy przed siebie z mapami w dłoniach i nocujemy tam, gdzie nas noc zastanie. Miejsce docelowe: KRYM. Ale oczywiście chcemy zaliczyć Rumunię i jej wschodnią część Bukowinę, Mołdawię, Odesse i Krym. Przed wyjazdem kontaktuję się z Vladem /prezes klubu motocyklowego STRENGERS/. On mieszka w Odessie i u niego będziemy nocować.
W pierwszy dzień zaliczyliśmy przejazd do granicy z Ukrainą a dokładnie Korczowy k. Radymna. Tutaj nocleg na kempingu w Przeworsku - polecam - tanio i bezpiecznie. Kamping znajduje się po lewej stronie, zaraz przy wjeździe do Przeworska. Już tutaj kontaktuję się z Vladem i daję mu znać że wyjechaliśmy. Po pierwszej nocy i delikatnym zakrapianiu, o poranku zebraliśmy się na 2 dzień naszego wypadu. Plan do zrobienia to Część Ukrainy z trasą Lwów, Iwano-Frankowsk, Czerwieńcy, i Rumunia a dokładnie Suczawa. Pierwszy szok zaliczyliśmy już na samej granicy, gdzie nieprzyjemna ukraińska obsługa paszportowo celna łaskawie nas odprawiła z”delikatną” niechęcią a już po przekroczeniu granicy Ukraińskiej otworzyła się przed naszymi oczami ukraińska rzeczywistość. Drogi to istny koszmar. Wszędzie koleiny, muldy i łaty z takimi garbami że aż strach było na nie wjeżdżać. Obwodnica Lwowa to drugi koszmar - kierowcy samochodów na Ukrainie traktują motocyklistów jak zło konieczne a sama obwodnica to istne eldorado dla motocykli ... ale enduro. Dlatego też nasza podróż została zakończona noclegiem w motelu w Iwano-Frankowsku, gdzie po długim nocnym szukaniu w końcu udało nam się znaleźć przytulny tani motelik, którego gospodarze byli bardzo mili i ucieszeni naszym wyborem. Plan jaki został założony, niestety z uwagi na fatalny stan dróg nie został wykonany. Niestety taka jest prawda. Stan dróg na Ukrainie przypomina istny koszmar. To tak jakbyśmy przyrównali Polskę do Niemiec lub innych krajów Europy zachodniej. Teraz wiem dlaczego na Ukrainie jeździ bardzo dużo starych aut, albo nowych jeepów. Nocleg w motelu to cena od 50 do 60 hrywien. Tanio. Paliwo to koszt od 4,50 do 4,70 hrywien - to już super tanio. Chcę dodać że 1 USD to 5 hrywien, a 1 hrywna to 0,50-0,54 zł. No to sobie można przeliczyć koszt paliwa w złotówkach.
Już sam wjazd do Ukrainy pokazał nam jak daleko w tyle kręci się tam życie codzienne. Przejeżdżając dziurawymi bocznymi drogami /dlaczego bocznymi – ano dlatego że główne są w jeszcze gorszym stanie i pełno na nich tirów / mogliśmy zobaczyć stan ukraińskiej wsi a niejednokrotnie miejsca naszych byłych Polskich ziem i miast /Kołomyja, Stryj, Czerniowcy/, gdzie niejednokrotnie można było spotkać osoby mówiące dobrze polszczyzną. I to właśnie w tym wszystkim było najpiękniejsze. Na każdym przystanku, zaraz zjawiali się miejscowi gapie, którzy robili nam zdjęcia z każdej srony. Było to bardzo miłe. A już najbardziej miło się nam robiło, kiedy ktoś z gapiów nagle zaczął rozmawiać w naszym ojczystym języku. Tego się nie zapomni nigdy.
W drugim dniu po porządnyej porannej toalecie i śniadaniu przystąpiliśmy do pakowania. Temperatura ok. a słoneczko przepięknie wyszło na niebo. Nasz plan to przekroczyć granicę Ukraińsko-Rumuńską i wjechać do Bukowiny w Rumunii. Do granicy rumuńskiej droga nam się ciągnęła niemiłosiernie. W końcu dojechaliśmy. Część z nas już odwiedziła ten kraj w poprzednim roku /vide artykuł na stronie głównej WORTALU XJ/, ale mimo wszystko nasze serca mocniej zabiły i banany nam się niemiłosierne pojawiły na ustach. Jeszcze na Ukrainie tankowanie /ponieważ taniej niż w Rumunii/, jedzonko a w szczególności barszcz ukraiński i w drogę. Granica rumuńska przywitała nas bardzo ciepło. Och jak miło było usłyszeć od celników dzień dobry. Widać, że ten kraj zmienił swoje oblicze po wejściu do Unii Europejskiej. Piesek celników dokładnie nas obwąchał. Spytacie pewnie dlaczego? Ano dlatego, że vivvaldi mił tytoń w torbie na bak, i zobaczył to celnik, jak zobaczył tak przystąpił do swoich czynności badawczych – czyli organo-leptycznyego sprawdzania cóż to za trawsko wwożę do jego kraju. A po chwili pojawił się przepiękny wilczurek, który porządnie obwąchał naszą Divę. Na nasze szczęście, nie kichnął i nie parsknął i obyło się jedynie na szybszym biciu serducha. Trochę się uśmialiśmy, ale faktycznie musiało to wyglądać niesamowicie.
I w końcu wjechaliśmy do Rumunii. Cóż to była za radość. Kumpel, który nigdy w tym kraju nie był a znał go tylko z naszych opowiadań przywitał pocałunkiem ten piękny kraj w którym Wszyscy się zakochaliśmy już rok wcześniej. Od razu poprawiła się jakość dróg, gdzie asfalcik był pięknie równiutki i chropowaty, gdzie pojawiły się piękne widoki z ogromną liczbą różnorokich modeli Daci. I tak skierowaliśmy się przez stolicę Bukowiny Suczewa główna drogą w kierunku na Bukareszt. Noc spędziliśmy na polu pod namiotami w pobliżu koryta rzeki koło Faticeni. Cicha cieplutka noc, gdzie o poranku obudziły nas mruki stada krów wypędzanych na wypas. Rano narada i obranie kierunku dalszej trasy. Kierunek Mołdawia i przejście graniczne w Albita. Już po zapakowaniu skierowaliśmy się na miejscowość Iasi. Dojazd do niej prowadziła piękna górska droga. Niestety na obrzeżach miasta moja Diva złapała gumę w tylnym kole. Tak więc nasza wędrówka została zatrzymana i rozpoczęło się poszukiwanie wulkanizatora. Po dopompowaniu koła pożyczoną ręczną pompką, dowlekliśmy się do wulkanizatora, gdzie po demontażu tylnego koła nastąpiło leczenie rozciętej opony. Opona była zupełnie nowa, zakupiona w Polsce na 3 dni przed wyjazdem. Jakaż była moja złość z tego powodu. No ale cóż. Po ok. 1,5 godzinie wyjechaliśmy w dalszą część naszej podróży.
Niestety, przed samą granicą z Mołdawią w przepięknie górzystym terenie, wjechaliśmy w ciemne chmurzyska i siarczystą ulewę. Następny przymusowy postój pod zadaszeniem przystanku autobusowego. Lało niemiłosiernie a po ok. 10 minutach przydrożny rów zrobił się rwącym potokiem. I tak właśnie w takim deszczu wjechaliśmy do Mołdawii gdzie na granicy sterczeliśmy w ulewie ok. 2 godziny. Dobrze że mieliśmy kondomy a noc była w miarę ciepła. Po ok. godzinnej odprawie /bardzo skrupulatna i papierkowa – trzeba wypełniać dużo dokumentów/ oraz po uiszczeniu opłaty ekologicznej, wjechaliśmy do Mołdawii, zziębnięci, zmarznięci i przemoczeni jak diabli. Było już dobrze ok. 23 jak rozpoczęliśmy poszukiwanie jakiegoś spania. A lało niemiłosiernie. W końcu znaleźliśmy nocleg w gospodarstwie Pani Ludy. Jak się okazało, w Mołdawii nie padał deszcz od kwietnia i właśnie trafiliśmy na dzień w którym lało porządnie od kilku miesięcy. Ziemia zrobiła się jak glina, tak więc wszyscy mieliśmy problem z zaparkowaniem swoich motocykli na podwórku P. Ludy. Warunki noclegu były typowo wiejskie, w domu cuchniało starocią i totalną biedą. P. Luda opowiedziała nam całe swoje życie a miała dobrze ponad 70 lat, a potem piła razem z nami typową Mołdawską wódkę. Po uiszczeniu zapłaty za nocleg, Pani Luda z radości nas uściskała i na do widzenia powiedziała, że my są „charoszyje ciełowieki”. Spytacie dlaczego – ano dlatego, że zapłaciliśmy jej po 5 dolarów od motocykla – czyli łącznie 20 dolców za 8 osób. Dla P. Ludy było to 60% jej emerytury. Rano po krótkim wysuszeniu ciuchów /był straszny upał/ oraz po czułym pożegnaniu się z gospodynią wyjechaliśmy w dalszą drogę. Kierunek Kiszyniów i Odessa.
Droga do Kiszyniowa była przepiękna i równiutka. Po ok. 1,5 godzinnej jeździe w końcu zajechaliśmy do Kiszyniowa. Oczywiście po drodze znowu wystąpił problem. Jacek zgubił kombinezony deszczowe, więc przymusowa przerwa bo wrócił się po nie. Niestety znalazł tylko jeden.
Pierwszy postój na stacji benzynowej. Tankowanie i jedzonko. Jest tanio, porównywalnie jak na Ukrainie. Oczywiście przy okazji myjnia i mycie motocykli, bo ubłocone były niemiłosiernie.
Po wstępnej rozmowie z miejscową Policją ustaliliśmy, że omijamy Nadnistrze i Tiraspol / czyt. Nadniestrzańska Republika Mołdawii – czyli tzw. Państwo w państwie nie uznawane przez wszystkie kraje świata/. Wszyscy nam odradzali ten przejazd z uwagi na duże niebezpieczeństwo i liczne kontrole, które niejednokrotnie kończą się ściąganiem haraczu. Szkoda, ponieważ to była najkrótsza droga do Odessy. Niestety – musimy nadłożyć ok. 150 km i zjechać na południe w kierunku na Causeni. Miejscowa Policja wyprowadziła nas ze stolicy Mołdawii. Byli dumni, że mogli to zrobić. W Causeni późny obiad i liczne rozmowy z miejscowymi Mołdawianami prawie po Polsku, ponieważ niektórzy odbywali służbę wojskową na terenach Polskich, oczywiście w latach świetności ZSRR. I tutaj zaliczyliśmy pierwszy miejski szalet, cuchnący niemiłosiernie z betonowymi boksami i pozycją „na małysza”. Granicę Mołdawsko-Ukraińską przekraczamy już późno. Ale jest bardzo ciepła noc, więc postój jest przyjemny. Ukraina jak zwykle wita nas mało życzliwie. Długa odprawa paszportowa i w drogę. Kierunek Odessa i 70 km przed nami. Do Odessy wjechaliśmy ok. 24 i na pierwszej stacji benzynowej kontaktuję się z Vladem. Vlad już czekał na nas od 2 dni. Oczywiście jak przystało na motonitę i to nie byle jakiego, ponieważ to Prezes STRENGERSÓW, wyjechał po nas na dworzec centralny i pojechaliśmy razem do niego na nocleg. Po długich nocnych rozmowach kładziemy się spać.
Wita nas ciepłe rano 5 dnia naszej podróży. Poranna kawa, mycie, nastawienie prania i plan na zagospodarowanie dnia. Ustaliliśmy, że pozostajemy 2 dni u Vlada w Odessie. Przez te 2 dni zwiedzamy Odessę a przede wszystkim, katakumby, słone jezioro /pierwszy raz w życiu leżałem na wodzie bezruchu nie tonąc – to tak samo jak morze martwe/, centrum i resztę tego co można było zobaczyć. Miasto tętni życiem zarówno w dzień jak i w nocy. Mnóstwo turystów i wiele atrakcji, zarówno nocnych jak i dziennych. Pogoda upalna, więc jeździmy na motocyklach w krótkich rękawkach i krótkich spodenkach.
Od samego początku Vlad ostrzegł nas abyśmy jechali za nim, ponieważ w Odessie jak i na Ukrainie bardzo często zdarzają się na ulicach kompletnie nie oznakowane dziury i otwarte studzienki kanalizacyjne. Wieczorem pojechaliśmy na główną promenadę w Odessie, gdzie zebrało się kilkudziesięciu motocyklistów. I tak w tym całym zgiełku i rozmowach jak również licznych gapiów spędziliśmy cały wieczór a potem powróciliśmy do domu Vlada, gdzie przy kilku browarkach dalej prowadziliśmy nasze pogaduchy wraz z licznymi opowieściami i wskazówkami Vlada na temat Krymu.
7 dzień podróży zbudził nas żarem z nieba i straszną wilgotnością. Pożegnanie z Vladem, pakowanie i dalsza droga w kierunku Krymu. Kierujemy się w kierunku na Nikołajew i Kerson a przed nami 400 km stepów Akermańskich. Myśleliśmy, że zaliczymy tę drogę w jeden dzień, ale niestety, z uwagi na późny wyjazd z Odessy, gdzie poświęciliśmy trochę czasu na poszukiwanie w porcie promu na Krym musieliśmy nocować przed Krymem. Cała droga z Odessy do Krymu to walka z wiatrem i otwartą przestrzenią. To co napisał Mickiewicz o stepach Akermańskich to prawda. Wieje niemiłosiernie, zero lasów, miejscowości a droga prosta jak na pustyni w USA. Zero przyjemności z jazdy, nuda jak cholera, ale coś sobie to miało. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się przy drodze u sprzedających brzoskwinie, granaty, arbuzy i inne owoce. Konsumpcja i dalsza droga. Nocleg zafundowaliśmy sobie nad samym Morzem Czarnym w Zatoce Karkinickiej. Miejscowość letniskowa wypełniona licznymi turystami. Akurat trafiliśmy na jakąś wielką imprezę z koncertami i występami licznych zespołów. Nocleg w pensjonacie za 5 $ od łba. Tak więc rozpakowywanie i wyjście po browar i na plażę. Jest już późno. Na plaży mnóstwo meduz, które w jasnym, księżycowym świetle świecą na niebieskawo. Później lekka bania i wjazd na ukraińska dyskotekę. Ech co tam się działo. Potem już nie pamiętam.
9 rano dnia następnego. Jest 8 dzień naszej podróży. W upalny dzień ok. 11, po wyleczeniu delikatnego kaca w końcu wyruszamy w dalszą drogę przy licznych gapiach i zdjęciach turystów ukraińsko-rosyjsko-białoruskich. Po przejechaniu ok. 50 km wjeżdżamy w końcu na Półwysep Krymski i przekraczamy słynną granicę KRYMU z punktem kontrolnym i szlabanem. Potem Synferopol /stolica Krymu/ a dalej do Ałuszty.
I tak właśnie dobiegła końca nasza podróż na Krym. Było ciężko, ale przesympatycznie zarówno krajoznawczo jak i pogodowo. /Poza ulewnym deszczem w Mołdawii/
Nocleg na polu namiotowym w Ałuszcie za 5 hrywien /1 dolar/ i nocna balanga w najbliższej knajpie w tureckim klimacie. Niezła bania napojów wyskokowych a potem niesamowita nocna balanga na plaży wraz z kąpaniem się na golasa w przecudnie ciepłym Morzu Czarnym. Rano oczywiście zbudził nas w namotach słoneczny żar i potworny kac. Leczenie kaca w temp. 36 stopni w cieniu trwało do 12 a potem pakowanie i kierunek na wschód w kierunku SUDAKU. Drogi na Krymie idealne. Całe wybrzeże to droga górzysta z samymi serpentynami, a u podnóża przepiękne widoki na błękitne morze i przepiękne zatoczki. W końcu dojeżdżamy do miejscowości Rybacie. Jest już ciemnawo, a miejscowość wita nas ciepło i głośno. To typowa nadmorska miejscowość turystyczna z licznymi knajpkami umiejscowionymi zaraz przy plaży. Na plaży mnóstwo porozbijanych namiotów i przyczep kampingowych. Po półgodzinnej rozmowie z właścicielką knajpy i jej mężem, ustaliliśmy że zostajemy z 3 dni i z tego miejsca będziemy odkrywać uroku Krymu.
Właściciele knajpy byli tak mili dla nas, że nie mogliśmy odmówić ich gościny. Udostępnili nam swój plac na plaży z tyłu knajpy na rozpicie namiotów i pozostawienia motocykli. Namiociki mieliśmy rozbite ok. 40 m w kierunku błękitnego morza, gdzie w oddali widać było skaczące gdzieniegdzie delfiny. Przez te 3 dni poranek budził nas upalnym słońcem, wiejącym morskim wiaterkiem i szumiącym morzem. Przez te 3 dni zwiedziliśmy Sudak, Nowyj Swit i inne miejsca warte zobaczenia. Najbardziej ugrzązł mi przepiękny Nowyj Swit, miejscowość u podnóża gór w przepięknej morskiej zatoczce. Ech jak tam było pięknie. No i te przecudowne górskie serpentyny. A na dodatek tego wszystkiego straszny upał, bo w cieniu mieliśmy ok. 36-38 stopni. Cały czas jeździliśmy w krótkim rękawku i niejednokrotnie bez kasków. Może dlatego, że wszyscy tak jeździli. Przez te 3 dni strasznie zaprzyjaźniliśmy się z właścicielami knajpy, a w zamian za udostępnienie nam miejsca noclegowego wydawaliśmy u nich kasę na jedzonko i alkohole.
Po 3 dniach pobytu nastał dzień naszego rozstania. Oczywiście dzień wcześniej Vivvaldi strasznie zadrinkował z właścicielem knajpy i dowiedział się wielu rzeczy na temat rodziny, życia na Krymie i zwyczajów tu panujących, łącznie z obrzezaniem jego syna, który w tym dniu miał rocznicę tegoż zabiegu. I właśnie z tego powodu razem z nim uczciliśmy tę rocznicę mocno zakrapiając procentami i zagryzając owocami morza. Tu muszę Wam powiedzieć, że dałem nieźle po garach i kompletnie urwał mi się film. W dniu rozstania zakupiliśmy dla naszych gospodarzy i ich dzieci prezenty a dla samego jubilata /właściciel miał w tym dniu urodziny/ zakupiliśmy najdroższą ukraińską vódkę a ja sam podarowałem mu swój tytoń wraz z bibułkami /ponieważ mu bardzo smakował/. Wszyscy się popłakali a on sam miał szczere łzy w oczach. My również. Nasze żony delikatnie zadrinkowały razem z gospodarzami i ok. 13 wyruszyliśmy w kierunku powrotnym kierując się na Jałtę i Sewastopol z myślą, że z Sewastopola będzie płynął jakiś prom do Rumunii lub do Odessy. Marzyło się nam przepłynięcie promem, tak aby znowu nie jechać tą samą drogą i tymi nudnymi stepami akermańskimi. W Ałuszcie kolega Jacek miał delikatna wywrotkę, w której ucierpiała stopa jego żony. Dziewczyna się tak przestraszyła /pierwszy raz w życiu wyjechała na tak długą i trudną wyprawę/, że po jej twarzy widać było, że delikatnie ma już tej podróży dość. Ale po kilkudziesięciu minutach doszła do siebie i po kilkugodzinnej jeździe przepięknie widokową górską drogą u stóp morza dojechaliśmy w końcu ok. godz. 19 do Sewastopola. W Sevastopolu rozdzieliliśmy się. Ja z Jackiem pojechaliśmy na pogotowie ratunkowe celem obejrzenia stopy jego żony a reszta udała się na odpoczynek do MCDonalds. Po kontroli lekarskiej okazało się, że to tylko stłuczenie. Tak więc dołączyliśmy do pozostałych w MC Donalds. Potem sprawdzenie czy płynie jakikolwiek prom. Niestety, i tutaj znowu porażka. Z największego miasta na Krymie, największego portu Morza Czarnego nie płynie żaden prom, ani do Odessy, ani do Rumunii. W naszych głowach powstało delikatne załamanie. Zawsze tak jest jak się człowiek nastawi na coś a tu klapa. Sevastopol to również przepiękne miasto. Chociaż widziałem go tylko w nocnej szacie, ale mi przypadło do gustu. Po 2 godzinnym postoju, stwierdziliśmy że jedziemy dalej w kierunku Symferopolu i po drodze będziemy szukać jakiegoś motelu do przenocowania. Kilka km za Sevastopolem, na jednej ze stacji benzynowych zapytałem się przejeżdżającego Ukraińca o jakiś najbliższy motel. A ten Pan zaprosił nas do swojego pensjonatu i za zupełną darmochę oddał nam do dyspozycji 2 pokoje do przenocowania. Jakież było nasze zdziwienie, ponieważ było już bardzo późno ok. 24. Tak więc przenocowaliśmy się w miejscowości nadmorskiej o nazwie Kacza a rankiem wyruszyliśmy w kierunku powrotnym do Odessy.
Droga powrotna stepami akermańskimi świeciła nudą i upalnym słońcem. 300 km walnęło nam siarczyście szybko a każdy z nas jechał swoim własnym tempem. Nocleg w Kersonie w przydrożnym motelu z oczywistą delikatna banią. Rano kawka w barze, prysznic za 1 hrywnę i toaleta „na małysza” w cuchnącym kiblu. Po przejechaniu ok. 200 km dojechaliśmy do Odessy i spoczęliśmy na posiłku w MC Donalds. I właśnie tutaj zaczął się nasz koszmar. Jacek skapował się, że zgubił saszetkę z dokumentami, prawo jazdy, dowód osobisty karę bankomatową i kasą. Zupełnie nas to rozłożyło. Kompletnie nie wiedzieliśmy co mamy zrobić. Kilka tel. Do ambasady w Kijowie i do konsulatu w Odessie nie dały żadnych rezultatów. Odpowiedź była tylko jedna – musimy sobie radzić sami. Dobrze że żona Jacka miała swoją kartę ze sobą i paszporty. Niemniej jednak należało zgłosić się na milicję i uzyskać zaświadczenie o jednorazowym przekroczeniu granicy bez dokumentów. Na milicji spędziliśmy 10 godzin tj. od 14 do 22 w nocy. Wyżarlismy chyba całego MC Donadsa. Dostawaliśmy już szajby i złości na to bezlitosne oczekiwanie na ten jeden jedyny świstek. O 22 wyszedł Jacek i powiedział dajcie mi 10$. I tak oto Panowie z milicji ukraińskiej dali nas na przetrzymanie, a na koniec zażądali 10$ i wypisali świstek. Tak jakby nie mogli powiedzieć od razu – 10$ i załatwione od ręki. Potem gorączkowe poszukiwanie noclegu w Odessie. Vlada nie było w mieście i nie miał nam kto pomóc, a było już naprawdę późno. Na szczęście z pomocą w poszukiwaniu noclegu przyszli nam napotkani miejscowi motocykliści. Podholowali nas na camping gdzie załatwili nam zupełnie tanio bungalowy. I tak po całym nerwowym dniu usiedliśmy do obgadania dalszej części naszej podróży powrotnej do Kraju. W zamiarze mieliśmy wracać przez Rumunię /z uwagi na lepsze drogi i krajobrazy/, jednakże z uwagi na okoliczności zagubienia dokumentów, Jacek musiał wracać bezpośrednio do Polski. I właśnie w tym miejscu po licznych dyskusjach postanowiliśmy się rozdzielić. Ja z Jackiem skierowaliśmy się bezpośrednio do Polski a dwa motocykle pojechały dalej w kierunku na Rumunię i Transylwanię.
Droga powrotna z Odessy do Bielska-Białej trwała 3 dni. Było miło, ale już nie tak miło jak byliśmy wszyscy razem. Z Odessy skierowaliśmy się autostrada na Kijów, potem w Umań odbiliśmy na Winnicę i Chmielnicki. Tu właśnie zapłaciliśmy z Jackiem łapówkę ukraińskiej drogówce, za przekroczenie linii ciągłej przy wyprzedzaniu pod górę kopcącego kamaza. Pan milicjant był bardzo niemiły, ale jak usłyszał o gotówce to od razu pojawił mu się banan na ustach i od razu wycenił sobie 100 hrywien za 2 motocykle. Po uiszczeniu haraczu mile się z nami pożegnał, życząc nam udanej podróży do kraju łamaną polszczyzną. I tak w 2 dniu podróży dojechaliśmy do Lwowa, gdzie po przenocowaniu się w bardzo ładnym motelu w 3 dniu udaliśmy się w kierunku Polskiej granicy w Medyce. Im bliżej granicy z Polską tym bardziej robiło się zimno i deszczowo. A to przecież 20 sierpnia.
Nasza podróż dobiegła końca. Przyjechaliśmy szczęśliwi i zauroczeni tym co zobaczyliśmy. Zauroczeniu tymi kilkoma krajami jakie przejechaliśmy i tymi kilometrami jakie zrobiliśmy. Na liczniku stuknęło prawie 5 000 km, co nieźle dało znać zarówno po kościach jak i po motocyklach. Ale warto było. Warto było mieć marzenie i jego spełnienie.
Przez cały ten wyjazd wydałem razem z żoną ok. 2300 złotych na wszystko czyli paliwo, jedzenie, spanie, przyjemności itd. Największą oszczędnością było tutaj paliwo, które na Ukrainie kosztuje 4,60-4,80 hrywny co daje nam niecałego dolara czyli ok. 2,40-2,50 złotych za litr. Również cenowo Ukraina jest bardzo tania, zarówno jedzenie jak i noclegi. Można spokojnie jechać w ciemno, a nocleg zawsze się gdzieś znajdzie za niewielkie pieniądze. Jest w miarę bezpiecznie, jednakże bezpieczniej jest w Rumunii gdzie ludzie są bardziej przyjaźniej nastawieni do turystów. Niemniej jednak w całej tej naszej podróży nie spotkało nas nic złego ze strony Ukraińców.
Teraz patrząc z przedziału czasu na całą tę podróż, powiem sobie tak – warto było spełnić to o czym się zawsze marzyło. Warto było zobaczyć ten przepiękny Krym, pomimo wielu przygód w drodze zarówno tych dobrych jak i złych. I znowu doszło do zakończenia czegoś o czym się myślało i planowało przez cały rok. Sprawdziła się nowo zrobiona kanapa, sprawdziło się moto, żona również zadowolona i dopisała pogoda, więc czegóż więcej chcieć.
Co do kosztów – tak jak już pisałem gdzież wyżej – przez te 16 dni podróży wydaliśmy razem z żoną 2 200-2 300 złotych. Nie oszczędzaliśmy ani na paliwie, ani na jedzeniu ani na noclegach. Cenowo ten kraj jest jeszcze dla nas bardzo atrakcyjny. Coś się zaczęło i szybko skończyło a pozostały jedynie wspomnienia i przepiękne zdjęcia. Nic tam, coś się znowu zacznie i pewnie szczęśliwie zakończy – ale to już w następnym sezonie.
Teraz jedynie co mogę Wam powiedzieć, to tylko to aby sobie wszystko zaplanować i dążyć do realizacji tego planu, tak aby się spełnił i aby pozostało to co się spełniło głęboko w pamięci.
Pozdrawiam i do następnego.
Vivvaldi
PS. Może kiedyś filmiki i zdjęcia zapodam
Cytat: PS. Może kiedyś filmiki i zdjęcia zapodam
Natychmiastowo !
Fajna wyprawa - lubie czytac takei opisy:)
uff, wreszcie przeczytałem - ale długa relacja, a brak zdjęć nie rozpieszcza - jak czytac, to tylko książki z obrazkami no, ale dla ciebie vivaldi zrobiłem wyjątek - doceń to
traska fajna, sam myślę o odwiedzeniu Ukrainy, bo bardzo polubiłem Wschód i ruską mowę
a ta kąpiel na golasa to tak wszyscy razem? doświadczenie pokazuje, że żony zazwyczaj studzą takie pomysły ekipy
A wiesz jaki jest problem z Sewastopolem i jego portem? Pewnie teraz już wiesz...A dla innych - To największa baza marynarki, do (chyba) 2000 roku było to miasto zamknięte, do tej pory jest podzielone na 2 części (baza floty rosyjskiej i floty ukraińskiej). I stąd ruch jednostek cywilnych prawie nie istnieje..... Warto podjechać do Bałakławy żeby zobaczyć podziemną bazę łodzi podwodnych - do 2000 roku super tajną! Normalnie james bond w pełnym swingu...
Ale traska imponująca. Podziwiam wasze zadki......
Valdi skoro temat został odświeżony to zapodaj jakieś foty może co?
Właśnie Valdi , nie daj się prosić ! Zresztą , kto by chciał Cię prosić ? Foty wrzucaj ino już !!!!
tak foty tak
No cóż z Wami to sie nie da nic zrobić, jedynie co potraficie to wymuszać wszystko co chcecie.
Tak więc abyście sobie nie myśleli że was naciągnąłem z tym wypadem zdjątka załączam.
I następne co byście się kurna nie nudzili
I dalsze moje arcydzieła z podróży na Krym
świetna relacja dawaj więcej bo się nadziwić nie mogę
i oto chosi Pokaż więcej
ukrainska_czajka.JPG
Piękna bryka - czajka jak się patrzy. Takie cós na chodzie mogłem kupić za 300 dolarów To nie czajka tylko Wołga M-21 Czajka jest 3 razy większa i ma silnik z Ziła - taki jak w tym pierwszym autobusie
P.S.
Jak za 300 $ to można tam kupić, to dobry interes. U nas kosztuje w miarę dobrym stanie tyle co Twoja Diva.
P.S.2
Poza tą jedną wpadką, wszystko fajnie i podoba mnie się. Pogratulować.
Kurna mIP z gościem rozmawiałem chyba z 30 minut a z tyłu był napis czajka na 100%. A że nie jestem znawcą radzieckich technologii to i tak napisałem. Nawet w tej bryczce siedziałem hahahahahahahhahaha
Nie wiem jak mogę załączyć krótkie filmy, a mam ich trochę bo aparatem kręciłem.
Jak ktoś wie to może podpowie i może uda mi się wrzucić.
Vivaldi, pięknie, kurna pięknie Tylko coś ty chciał temu biednemu ruskiemu żołnierzowi zrobić? Bo na pewno nie postrzelać z nim... Chyba że tak to nazwiemy, hahaha
Valdi jak chcesz to udostępnie ci swój log i hasło na you tube tam śmiało można wgrać , jak chcesz to PW
Vivvaldi - zajebisty opis . Fajnie móc spełniać swoje marzenia .
P.S.
Czy ja dobrze przeczytałem ? :
1 - Jacek gubi kombinezony deszczowe ;
2 - Jacek ma wywrotkę ;
3 - Jacek gubi dokumenty ;
Miał jakiegoś olbrzymiego pecha .
No tak. Jacenty miał niesamowitego pecha na wyjeździe. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Wszystko skończyło się szczęśliwie zarówno dla Jacentego jak i dal wszystkich pozostałych. Wyjazd był w dechę, po prostu najlepszy jaki był. Może dlatego, że najdłuzszy, najbardziej zwariowany i nieprzewidywalny.
A tak naprawdę właśnie o to chodziło - dobra zabawa, długa trasa i zobaczenie tego o czym się marzyło.