ďťż

Forum eportal / Strona: omnie.php

photo



Pomysł był prosty – orient, zaś za najbliższy uznaliśmy Turcję. Idea niezbyt wyszukana, więc aby dodać jej swoistego charakteru za środek transportu miała posłużyć 18-sto letnia MZ Etz 250. Motocykl, który swoją młodość ma już dawno za sobą domagał się solidnego przygotowania. Dogłębny remont i zaopatrzenie w niezbędne części zapasowe trwały całą zimę, a ich koszt pochłonął równowartość maszyny.
Również pod względem organizacyjno-logistycznym przygotowania nie były proste, wszak trasa wiedzie przez kilka krajów różniących się między sobą nie tylko walutą i językiem, ale i kulturowo. Ostatecznie miała przebiegać przez Rumunię i Bułgarię, zaś z powrotem przez byłą Jugosławię.
Drużynę stanowiła moja żona i ja oraz nasz jednoślad.
Start 1 lipca 2006 roku. Warszawa. Motocykl zapakowany i gotowy do drogi. Pierwszy nocleg u znajomych koło Zakopanego, następny już w Rumunii, pod namiotem. Słowacja i Węgry nie przysporzyły nam zbyt wiele problemów, zaś na granicy rumuńskiej urocza pani celnik ostrzegła nas przed kiepskimi drogami. Rzecz okazała się prawdą i gdy na pierwszej większej nierówności obładowana MZ wyskoczyła wraz z nami w powietrze postanowiłem, że koniec z agresywną jazdą.


Kolejny nocleg mieliśmy pod namiotem przy górskiej drodze do Brasova, drogi nad wyraz dobre.
Takimi
sprzetami poruszaja sie Rumuni na prowincji

Kaski o poranku, przejrzystosc zerowa, a wytrzec nie ma za bardzo jak



Dzień 4. Po odwiedzeniu zamku w Bran, niegdysiejszej siedziby niesławnego Drakuli udaliśmy się główną drogą z Brasova do Buzau.


Nawierzchnia z każdym kilometrem stawała się coraz gorsza, dziura obok dziury, więc górskie winkle nie sprawiały radości. W pewnym momencie, mniej więcej w połowie drogi do Buzau asfalt ustąpił miejsca grząskiemu piaskowi, sypkiemu żwirowi i kamieniom. Odcinek miał kilka kilometrów a ruch odbywał się wahadłowo. Obładowany MZ na szosowych oponach nie nadaje się nawet na lekkie enduro i już po chwili jazdy uślizg przedniego koła, pomimo naprawdę małej prędkości, zaowocował wywrotką. Połamane lusterko, migacz i owiewki na dłonie dało się naprawić przy pomocy technicznej taśmy klejącej, ale z urwanym obrotomierzem był już większy problem. Ostatecznie ułamany uchwyt półki na zegary zastąpiliśmy elastyczną linką do mocowania bagażu. Nastrój mieliśmy podły, ale postanowiliśmy jechać dalej, żona szła obok gdy ja jechałem, a trudniejsze odcinki prowadziłem maszynę na 1. biegu i w końcu pokonaliśmy ten trudny kawałek. Po niedługim czasie mijaliśmy jedną z ciężarówek, które tu brawurowo pomykały; ta leżała przewrócona na bok i kilkanaście osób głowiło się co z tym fantem zrobić.


Kolejny nocleg na dziko i już Bułgaria, gdzie kąpaliśmy się w Morzu Czarnym.
Następnego dnia Turcja. Nudna i wietrzna autostrada do Stambułu, która pod koniec zrobiła się bardzo tłoczna. Mieliśmy wrażenie, że biednego motocyklisty nikt tam nie dostrzega. Nierzadko dosłownie centymetry dzieliły nas od wielkich kół pędzących pojazdów, które potrafiły przyklejać się do nas z obu stron na raz. I to nieustanne trąbienie. Najpierw bardzo stresujące, lecz w końcu przestawało się na nie zwracać uwagę. Po prostu taki turecki sposób jazdy. Nawet sam, tak dla hecy, zacząłem trąbić, co zgodnie z przewidywaniami nie wywołało żadnej reakcji, po prostu zginęło w ogólnym kakofonicznym bałaganie dźwięków. Wjazd do miasta i jazda po samym mieście to na początku bardzo stresujące przeżycie.
Zmęczeni i z poczuciem kręcenia się w kółko zatrzymaliśmy się by zapytać o drogę, gdy nagle podjechał do nas młody Turek na Mz Etz 251 z żoną za plecaczek i małym synkiem robiącym za tankbag. Łamaną turecczyzną z naszej strony i płynną z jego, co tylko utrudniało zadanie, udało nam się dogadać i zaraz nowy znajomy jadąc przed nami zaprowadził nas do turystycznej dzielnicy Sultanahmet.
Przypomina sie PRL...



Dotarliśmy tam już po zmroku, wszak dawny Konstantynopol to rozległa, 16-sto milionowa metropolia. Zaparkowaliśmy pomiędzy Błękitnym Meczetem i Aya Sofa, ja pilnowałem motocykla, zaś moja żona poszła szukać nam noclegu. Gdy po pewnym czasie wróciła zaimponowała mi listą okolicznych hoteli i hosteli, z czego w każdym zdążyła już wytargować niższe ceny. Zdecydowaliśmy się na 2 noce w pokoju dwuosobowym, razem za 50 euro. Właściciel jeszcze obiecywał bezpieczne miejsce dla pojazdu, lecz gdy się okazało, że ma zamiar wtargać go na piętro (nawet zaczął zwoływać swych braci do pomocy) łaskawie zgodziłem się na zaparkowanie przy wejściu, niemalże między stolikami restauracji.

MZ pomiedzy stolikami restauracji.

Następny dzień to zwiedzanie i długo oczekiwany odpoczynek dla umęczonych pośladków. No i oczywiście łazienka - nie myliśmy się od dnia wyjazdu. Zrobiliśmy też zakupy na Wielkim Bazarze.
W Turcji az roi sie od policji i wojska.



8. dnia opuściliśmy Stambuł. Z powodu naglącego nas czasu porzuciliśmy plany o zawitaniu do Kapadocji i udaliśmy się do Pamukkale, gdzie dotarliśmy następnego dnia. Dotarliśmy z małą przygodą. MZ w skwarze wczesnopopołudniowego Słońca przegrzał się i odmówił posłuszeństwa. Zepchnąłem go na pobocze. Korzystając z przymusowego odpoczynku raczyliśmy się ciepłą wodą z bidonu, gdy podszedł do nas pracownik zakładu, przed którym staliśmy. Idąc za jego sugestią zaprowadziliśmy motocykl w cień, sami zaś udaliśmy się na portiernię, gdzie kilku Turków poczęstowało nas tradycyjną, turecką herbatą, a na odchodne dostaliśmy butelkę lodowatej wody. Później jeszcze wielokrotnie mieliśmy doświadczyć przyjazności miejscowych.
Takich postojow mielismy kilka, ale zawsze dotyczyly rzeczy bardzo blachych, zerwana linka gazu, naciaganie lancucha, odpoczynek dla moto (gdy sie przegrzal), a tym razem wyjecie peknietej szprychy.



Samo Pamukkale to przepiękne, ale przede wszystkim przedziwne formacje skał wapiennych, które wyglądają niczym ośnieżony górski szczyt.
Moja Milosc...



W pobliżu są również ruiny starożytnego Hierapolis.
Udaje silacza



Miejsce, choć piękne, to bardzo skomercjalizowane, więc jak na globtroterów przystało odmówiliśmy całej masie naganiaczy, którzy proponowali nam nocleg i choć Słońce zniżało się cały czas ku ziemi, by niebawem schować się za horyzontem, my postanowiliśmy ruszyć w dalszą drogę, tym razem na Zachód. Trzeba nam było nie unosić się honorem obieżyświata, bo wkrótce zapadł zmrok, a my wciąż nie mieliśmy miejsca na rozbicie namiotu. Ciemności mocno utrudniały poszukiwania, zwłaszcza, że tereny wokół drogi były zagospodarowane.
Zdesperowani zajechaliśmy na stację benzynową prosić o pomoc. Bardziej na migi niż po turecku wytłumaczyłem facetowi, że szukamy noclegu, najlepiej kempingu. Chyba zrozumiał, ale zamiast wskazać nam drogę zaprowadził nas na zaplecze, gdzie pozwolił rozłożyć śpiwory i spędzić noc. Zostaliśmy jeszcze zaproszeni na herbatę, podobnie rano. A przed odjazdem przyszedł czas na prezenty. Nie, nie, my, poza cukierkami z Polski, nie mieliśmy czym się odwdzięczyć, to my dostaliśmy podarki – chusteczki higieniczne i... odświeżacz powietrza do samochodu.
Nasz wybawca.

Dzień 10. i Efez, najbardziej znane starożytne ruiny na terenie Turcji, ponoć najlepiej zachowane po greckich Pompejach.


Po zwiedzaniu uderzyliśmy w kierunku morza Egejskiego, gdzie w miejscowości Altinkum zatrzymaliśmy się na dwie noce na kempingu. Odpoczynek był nam niezmiernie potrzebny.
Zona byla czestszym tematem zdjec niz sama Turcja

12. dnia ruszyliśmy na Północ w kierunku Canakkale. Dotarliśmy tam dzień później, załadowaliśmy się na prom i po ok. 20 minutach znaleźliśmy się na półwyspie Gelibolu Yarimadasi, skąd ruszyliśmy do Grecji.


Nocleg w gaju oliwnym. Minęliśmy Thessaloniki i odbiliśmy na Północ.

Wjechaliśmy do Macedonii, a po kilku godzinach byliśmy już w Serbii. Tam złapała nas burza z piorunami. Jechaliśmy prostą drogą po równinnym, bezdrzewnym terenie i zapewne byliśmy jednym z niewielu elementów otoczenia przyciągających pioruny, a te waliły na lewo i prawo, bardzo blisko. Nie było gdzie się zatrzymać. W końcu dojechaliśmy do jakiegoś hotelu pod miejscowością Nią. Cena – 50 Euro za noc. No co, pewnie, że odmówiliśmy, z pustego i Salomon nie naleje. Bardzo jednak chcieliśmy wynająć gdzieś pokój, bo nasłuchaliśmy się strasznych opowieści o tym kraju, gdzie wciąż świeża jest pamięć o niedawnej wojnie domowej, zwłaszcza, że zupełnie niedaleko było Kosowo, uznane przez polski MSZ za rejon najbardziej po Iraku niebezpieczny dla Polaków. W hotelu pozwolono nam przeczekać deszcz, lecz szans na znalezienie pokoju gdzie indziej nie było, w całym rejonie był strajk hotelarzy. Jeździliśmy i szukaliśmy czegoś... właściwie czegokolwiek, ale informacja o strajku okazała się prawdą. Tak zastała nas noc. W końcu udało nam się wyprosić pozwolenie na rozbicie namiotu przy stacji benzynowej.


15. dnia po tamie na Dunaju wjechaliśmy do Rumuni. Chcieliśmy na granicy wymienić serbskie pieniądze, sporo zaoszczędziliśmy śpiąc pod namiotem, lecz nie było tam żadnego kantoru. W najbliższym rumuńskim miasteczku już nie skupowano serbskiej waluty, została nam więc kolejna pamiątka.


Nocleg w Rumuni, następny zaś na Węgrzech, pod miejscowością Tokaj, u podnóża góry pokrytej winoroślami, z których owoców produkuje się słynne wino. Nawet próbowaliśmy kupić butelkę w miejscowym sklepie, ale mieli tylko lokalne podróbki o podobnej nazwie.


Powrót zrobiliśmy sobie naprawdę luzacki, bo 17. noc spędziliśmy u znajomych pod Zakopanem, a jeszcze następną w Krakowie. Do Stolicy dotarliśmy 19. dnia od dnia wyjazdu.

Podsumowanie: Przez te 19 dni przejechaliśmy 6516 km, spaliliśmy około 320 l paliwa i 6,5 litra oleju do dwusuwów, odwiedziliśmy 8 krajów, 12 razy przekroczyliśmy granicę, 4 razy braliśmy prysznic (w tym 4. raz dopiero w Krakowie), na 18 noclegów płaciliśmy tylko za 4. Koszt wyprawy (paliwo, jedzenie, wizy, prom, pamiątki, wejściówki itp.) dla dwóch osób zamknął się w kwocie 3000 zł. Maksymalny dzienny przebieg to 606 km, minimalny 0 km, zaś przeciętnie robiliśmy ok. 400 km. Usterek poza uszkodzeniem kilku szprych i zerwaniem się linki gazu nie było wcale, a największym problemem motocykla było przegrzewanie się silnika, wtedy motocykl zarządzał krótkie postoje.

Ciekawostki:
- Spotkanie z rumuńską policją nie musi być wcale nieprzyjemne, nas zatrzymano za przekroczenie prędkości i skończyło się tylko na pouczeniu,
- Turecka policja na motorach jeździ parami, zupełnie jakby byli na randce,
- Widzieliśmy policyjnego Daewoo Matiz.

Dla podróżnika - Turcja:
- Od niedawna oficjalną walutą jest nowa Turecka Lira i choć gdzieniegdzie można płacić w USD i Euro to nie wszędzie, więc lepiej się w nią zaopatrzyć,
- Paliwo w kosztuje ponad 6 zł,
- Kupując pamiątki zawsze warto się targować, to jak narodowy sport, nie tylko jest mile widziane, ale i można sporo zaoszczędzić,
- Turcy są bardzo pomocni, gościnni i mili, zawsze można liczyć na ich pomoc, wyjątkiem są tylko rejony typowo turystyczne, gdzie raczej kierują się własnym interesem,
- Drogi – główne są dobre, reszta bardzo różnie, niektóre wręcz katastrofalne. Uwaga na bardzo strome podjazdy,
- Jedzenie – wszędzie da się tanio (podobnie do polskich cen) kupić pieczywo i jakieś konserwy, ale warto też czasem wybrać się do restauracji, na prowincji ceny za pełen posiłek zaczynają się nieraz już od 5 zł, a jedzenie zazwyczaj jest wyborne,
Dla podróżnika - Ogólne:
- Zawsze dobrze mieć przy sobie rozmówki polsko-tambylcze, bo miejscowi nie wszędzie mówią po angielsku czy niemiecku.
- Z krajów, przez które przejeżdżaliśmy tylko o Rumuni wiemy, że lokalne prawo pozwala na biwakowanie na dziko, lecz my bez żadnych przeszkód praktykowaliśmy to na całej trasie.


super trasa chlopie, podziwiam cie, jestes wielki

nikt sie nie wpisuje, wiec sam sobie humor poprawie trzeba sobie jakos ego podbudowac, to i humor lepszy i malzonka bedzie bardziej zaspokojona wiecie jak jest
Czytalem o rwojej wyprawie w ŚM i bylem pod wrazeniem. Wkoncu pojehcac na etce do Turcji to nie to samo co pojechac tam nowym kredensem ze stajni BMW

Gratuluje
Bardzo ciekawa i wciągająca relacja z podwójnie wyjątkowej wyprawy
Kawał drogi i to MZ-ką obładowaną, jak ciężarówka. Widać wszystko można zrealizować, jeśli się bardzo chcę i odpowiednio przygotuje sprzęt.
...i te zdjęcia
Pozostaje POGRATULOWAĆ


Niesamowite:)
Cienias jestem przy Tobie:), Czoła chyle, normalnie szacun Wodzu

Pozdrawiam
Sławek
No szacuneczek. Nie powiem narobiłeś mi apetytu. Szczerze przyznam, że Ci zazdroszczę.
P.S.
Sam tekst i zdjęcia extra - fajnie się czyta, zwięźle i na temat - CHCEMY WIĘCEJ!!!

jak znajdę chwilę, to wrzucę relację z wyjazdu na xj 600 do Kosova; artykuł wcześniej będzie można przeczytać na starym forum (kto by nie chciał zawalczyć o kask, he he, co z tego że za duży ), tutaj zwlekam, bo nieźle musiałem się naklikać, by wrzucić relację i zdjęcia, a na starym forum szacowny pan admin ( ) odwala całą robotę, wystarczy tylko wysłać mu wszystko na maila
Mam taką Mz-kę i to nawet czerwoną ale dygał bym się tak daleko jechać na niej
Szacun

Pozdro
Fajnie, Pawel, za dales ten artykul tutaj. Juz go kiedys czytalem (z reszta wiesz ) ale tych zdjec nie widzialem . Jedna rzecz ktora zwrocila moja uwage to Kapadocja, o ktorej wspomniales. Normalnie ta nazwa nic by mi nie powiedziala, ale kilka dni temu czytalem o Polaku ktory wybral sie w podroz z Edynburga do Katmandu, i przejezdzal wlasnie przez Kapadocje. Zdjecia byly naprawde niesamowite, normalnie jak wioska smerfow .

http://www.putfile.com/cyprys
bardzo chcielismy dojechac do Kapadocji, ale MZ nie dalaby rady, temperatury dawaly jej sie we znaki. Niby bylismy gotowi zostawic moto w razie powznej awarii, ale nie w Turcji; przy wjezdzie do tego kraju wstemplowywali pojazd do paszportu i trzeba bylo nim wyjechac, w przeciwnym razie uznawano, ze przyjechalo sie na handel (ze niby pojazd sprzedano) i placi sie ponoc spore podatki
Wypada tylko pogratulować ! Trasa fajna, klimaty też, zadowolenie zapewne jest ! Czyli nic dodać nic ująć .
Moje uznanie dla Twojej pomysłowości. Miodzio Panie Miodzio. Uznanie również dla ukochanej która musiała nieźle dostać w pupe.
Wyprawa jak tralala. Rewelacja. Moja Ukraina z Krymem to banał hahahahahahahahahaha
Jestescie WIELCY i ODWAZNI

POZDRAWIAM !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alexcom.xlx.pl