ďťż

Forum eportal / Strona: omnie.php

photo


Motocykl w pełnym rynsztunku, zapakowany i gotowy do drogi (zdjęcie zrobione już w trasie).

To był mój pomysł na majówkę – zjeździć Bałkany Zachodnie, które podczas zeszłorocznej trasy potraktowałem trochę po macoszemu. Wstępnie miały jechać trzy motocykle, ale jeden z kolegów zrezygnował na dzień przed wyjazdem, z drugim zaś moje drogi rozeszły się gdzieś na Węgrzech. Tak więc, chcąc nie chcąc, przez większość drogi jechałem sam, ja i moja Yamaha XJ 600 Diversion. Trasa dojazdowa prowadziła przez Słowację i Węgry wzdłuż Balatonu, całość zaś miała trwać 11 dni.

Już jak wjeżdżałem do Chorwacji rzuciła mi się w oczy trudna, współczesna historia regionu – wojny bałkańskie pozostawiły tu swój ślad w postaci zniszczonych domów, które jeśli jeszcze stały, to były podziurawione od kul.


Po południu drugiego dnia wjechałem do Bośni i Hercegowiny. Pierwsze spostrzeżenie, to olbrzymi tłok – cała masa ludzi i samochodów, a zaczęło się to już na granicy, czy raczej jeszcze przed nią. Na szczęście motocyklem nie stałem w tej gigantycznej kolejce do odprawy paszportowej, podjechałem prawie pod sam szlaban i gdy zrobiło się wolne miejsce bez zbędnych ceregieli wepchnąłem się na szóstą czy siódmą pozycję. Czułem na sobie dziesiątki wrogich spojrzeń, ale gdy ci ludzie jechali do swoich domów i parę minut w te czy we w te nie zrobiłoby im różnicy, to ja chciałem dojechawszy jak najdalej rozbić namiot jeszcze za widoku.

By bardziej poczuć klimat miejsc, przez które przejeżdżałem postanowiłem nie brać karty płatniczej i posługiwać się wyłącznie gotówką. W miejscowości, która zaczynała się praktycznie już na przejściu granicznym postanowiłem znaleźć kantor, zamiast tego liczni miejscowi proponowali mi „niezwykle korzystną” wymianę waluty, lecz ja, z oczywistych względów, nie byłem w stanie zweryfikować korzystności ich propozycji i zdecydowałem się jednak szukać kantoru. Ten okazał się niestety zamknięty, na drzwiach zaś wisiała informacja, że właściciel był w restauracji obok. Skończyło się na tym, że i tak wymiany dokonałem u łebka w postaci podstarzałej kelnerki z papierosem w ustach.

Słońce chyliło się ku Zachodowi, a ja jechałem drogą na Banja Lukę wypatrując miejsca na nocleg. Niestety, jak na złość, otoczenie szosy na całej jej długości było zagospodarowane, więc nie pozostało mi nic innego, jak tylko jechać dalej. Prędkości zaś, z powodu wzmożonego ruchu były nad wyraz niskie, tak że do miasta wjechałem już po zmroku. Wraz z kolejnymi kilometrami nawijanymi na koła moje morale spadało. W końcu zatrzymałem się, wskrobałem ścieżką pod górę do drzwi domu, w którym jeszcze paliło się światło i zapytałem po serbsku, czy nie znajdzie się jakiś wolny pokój, albo chociaż miejsce pod namiot. Mimo zrobienia najsmutniejszej miny na jaką było mnie stać zostałem odprawiony z kwitkiem, więc niestety nie mogę tu napisać o „wspaniałej, bałkańskiej gościnności”. Wsiadłem na motor i pojechałem dalej. Droga wiła się między rzeką z jednej strony i wysokimi skałami z drugiej, co za dnia byłoby pewnie nie lada atrakcją, teraz zaś drażniło, bo na takim terenie nieczęsto spotyka się skrawki zieleni oddalone od drogi i siedzib ludzkich. A jednak poszczęściło mi się. Zostawiłem motocykl na szerszym w tamtym miejscu poboczu, sam zaś spędziłem noc na polanie nad rzeką.

Ale ziąb! Nie miałem termometru, ale podobno temperatura we wszystkie te noce spadała poniżej zera, więc nie dziwne, że marzłem, pomimo iż spałem w pełnym ubraniu motocyklowym i w śpiworze. A kolejne noce wcale nie miały być lepsze.


Ranek był pogodny, a moje morale nad wyraz wysokie, więc pełen entuzjazmu wsiadłem na motor.

Zawróciłem, by tym razem za widoku przejechać tą krętą drogę wzdłuż rzeki. Warto było, co za widok!


Pojechałem dalej, przez miejscowości Jajce i Travnik, do Sarajewa.


W mieście czuło się jego wielokulturowość, bo choć europejskie i pełne chrześcijan, to miejscami przypominało Stambuł – meczet o pięknych freskach stał dumnie obok zatłoczonego bazaru, w którego plątaninie uliczek można się było zgubić, co zresztą mi się przytrafiło i tylko dzięki pomocy miejscowych udało mi się odnaleźć mój motocykl.

W Sarajewie meczety niczym w Stambule.
Miasto, choć miejscami wciąż zrujnowane – tętni życiem.

Drogą przez Mostar pojechałem do Medjugorie, miejsca słynnych objawień, które zaczęły się w latach 80. XX wieku. Dnia pozostało już niewiele, więc zatrzymałem się na kempingu. Nie tylko, że mogłem się wreszcie umyć, ale i pójść rankiem na mszę. Udało mi się nawet załapać na taką odprawianą w języku polskim.


Przemykając uliczkami niegdyś małej osady rolniczej nie sposób było nie zauważyć, jak człowiek potrafi ze wszystkiego, nawet z religii, uczynić towar na sprzedaż. Obrazki, medaliki, różańce... było tego pełno i nawet pizzerie miały w swoich witrynach figurki świętej rodziny. Czy o to chodzi w chrześcijaństwie? Chyba nie. Posilony strawą duchową i jednocześnie zdegustowany ludzkim zepsuciem ruszyłem w dalszą drogę.

Stragany, stragany... wszędzie obecne są dewocjonalia.
Symbole świętych obecne są nawet w pizzerii, obok reklamy piwa

Przejście graniczne w Metkovic i znów Chorwacja, by drogą obfitującą w piękne widoki, wszak wiodącą wzdłuż Wybrzeża Adriatyckiego, udać się do Dubrovnika, skąd już jest tylko o krok od Czarnogóry. Tyle że ta piękna droga co rusz przechodziła to na stronę Bośniacką, to znów do Chorwacji, tak, że czasami nie byłem pewien w którym kraju aktualnie się znajdowałem, a głupio mi było oto zapytać na odprawie paszportowej.


No i Czarnogóra. Zgodnie z nazwą, kraj jest cały górzysty i nie uświadczy się tam długich prostych. Jechałem wzdłuż wybrzeża, aż do Boki Kotorskiej, zatoki, przy której zrobiłem sobie dziki nocleg.


A, jeszcze o drogówce parę słów. Następnego ranka zatrzymali mnie za przekroczenie prędkości aż dwa razy i choć owo przekroczenie nie było znaczne, to rozmowa zaczynała się od 30 Euro. Mandat trzeba było zapłacić na poczcie i dopiero z dowodem wpłaty odzyskiwało się prawo jazdy. Kłopot co nie miara. Że jednak, jak i w Polsce, doświadczono tam komunizmu, więc rozwinięta jest kultura brania łapówek i gdy tylko zacząłem narzekać na wysokość kary, od razu zapraszano mnie do samochodu, gdzie dobijaliśmy targu i odjeżdżałem bez mandatu, za to z portfelem szczuplejszym, raz o 10, a raz o 15 Euro.

Jechałem jeszcze trochę wzdłuż Morza, aż wreszcie drogą na Cetynię skręciłem w głąb lądu.

Tunel kuty w litej skale. Bajka.

Przy drodze z Podgoricy do Nikąič jest zjazd do Monasteru Ostrog, budowli wzniesionej na skalnej ścianie w XVII w. Nie jest tam jednak łatwo dojechać, bo droga jest wąska, stroma i z fatalną nawierzchnią, tak że nawet Słoweniec na Transalpie mówił, że było ciężko. W samym monasterze, jak się dowiedziałem od miejscowego przewodnika, znajdują się idealnie zachowane zwłoki uznanego za świętego, budowniczego tego obiektu Vasilija Jovanovicia. Jego ciało o statusie relikwii jest wystawione dla oczu wiernych, więc i ja poszedłem zobaczyć, ale jak tu mówić o cudzie idealnie zachowanych zwłok, skoro są one przykryte i pod zdobionym materiałem równie dobrze mógłby spoczywać worek ziemniaków?


Z Nikąič pojechałem do Žabljaka, odpowiednika naszego Zakopanego, który jest bazą wypadową dla pieszych wędrówek po Durmitorze. Niestety wtedy, nomen-omen, mniej więcej w okolicy miejscowości Mokro, a jakże, złapał mnie deszcz. Taka niepogoda utrzymywała się jeszcze przez cały następny dzień. Niby miałem kombinezon przeciwdeszczowy i ochraniacze na buty, ale moje rękawice zupełnie nie wytrzymały próby wody, więc mimo wszystko bardzo zmarzłem.
Deszcz, jakby nie patrzeć, pokrzyżował moje plany, bo ani nie porobiłem zdjęć w najpewniej najpiękniejszej części mojej wyprawy, ani też nie skorzystałem z atrakcji oferowanych przez góry Durmitor – chciałem pieszo wyjść na szlak oraz załapać się na spływ pontonowy rzeką Tarą.





Ostatecznie udało mi się w chwilowej poprawie pogody rozbić namiot i rano ruszyłem dalej, do Kosova. Po drodze kilka razy kontrolowała mnie policja, im bliżej tej części Serbii, tym było jej więcej.

Jedna z głównych dróg łączących Czarnogórę z Kosovem.

Kosovo. Miejsce z najświeższym wspomnieniem wojen bałkańskich, bo tam wojna rozgorzała zaledwie osiem lat temu, ale jeszcze i w następnych latach ludność cywilną dotykały czystki etniczne. Wszechobecne są bazy wojskowe, samochody KFOR-u, ONZ-u i innych organizacji międzynarodowych, a przy drodze stoją znaki drogowe dla czołgów. Dzisiaj to miejsce, bardziej niż inne części byłej Jugosławii, naznaczone jest cierpieniem.


Kosovska Mitrovica jest podzielona mostem na części północną i południową, jedną zamieszkują Serbowie, drugą Albańczycy i nie daj Boże, żeby ktoś z nich znalazł się po niewłaściwej stronie. Mitrovica jest dziś najniebezpieczniejszym miejscem w Kosovie, bo tylko tam Serbowie i Albańczycy mieszkają wciąż razem, reszta Serbów w Kosovie żyje w specjalnie stworzonych dla nich enklawach chronionych przez siły międzynarodowe, choć jak pokazały niedawne doświadczenia, ta ochrona jest często niewystarczająca i akty przemocy wciąż się zdarzają.
Jeszcze tylko przejazd przez Pristinę (stolicę Kosova) i znalazłem się w Serbii właściwej.

I w Serbii widać ślady ludzkiej nienawiści, choć wojna (nie licząc nalotów NATO na Belgrad) ominęła te ziemie. Tu: zniszczony kościół katolicki.

O dziwo, drogi w Kosovie były znacznie lepsze niż w pozostałej części kraju. Nie wiem dlaczego z zeszłorocznej wyprawy zapamiętałem Serbię jako zwyczajny, nizinny i nieatrakcyjny kraj. Może przez pogodę, która wtedy akurat w tym rejonie nie dopisała. Teraz zaś, gdy wjeżdżałem do Serbii zupełnie się wypogodziło i wreszcie odkryłem urok tego miejsca, a i góry się znalazły. Najbardziej mi się podobał przełom Dunaju, cała masa zakrętów i piękny widok na rzekę oraz góry po stronie Rumuńskiej wraz z tą przedziwną, rzeźbioną w skale głową.


Do Rumunii wjechałem tą drogą co poprzednio – po tamie na Dunaju.


Teraz Rumunia jest w UE, ale nie zauważyłem poprawy stanu dróg – ta do Timisoary to nadal koszmar. Jest nawet gorzej, bo dostali dotacje z Unii i w wielu miejscach drogi są rozkopane, a efekty będzie widać pewnie dopiero za parę lat.
Na koniec jeszcze tylko szybki przejazd przez Węgry i Słowację, aż do Warszawy, gdzie na spotkanie wybiegła mi ukochana żona.
Trasa liczyła łącznie 4282 km, spalanie zaś oscylowało w przedziale 4,0 – 5,7 l, zaś zazwyczaj 4,3 – 4,7 l. Z powodu dwudniowego deszczu wróciłem trochę wcześniej i zamiast 11 dni wyszło 9, niestety w większości samej jazdy, choć miałem nadzieję, że w Durmitorze dany mi będzie odpoczynek od siodła.

Ciekawostki:
• Choć Kosovo wciąż formalnie jest częścią Serbii, to jego walutą jest Euro.
• W Kosovie nie działa ani polskie OC, ani wydawana na jego podstawie Zielona Karta i trzeba wykupić specjalne ubezpieczenie. W przypadku jego braku grozi nam wysoki mandat, a w razie wypadku pewnie i dużo poważniejsze konsekwencje. Mnie się na szczęście upiekło 
• Zarówno w krajach byłej Jugosławii, jak i w Rumunii wszyscy kierowcy zwalniają w mieście do przepisowych 50 km/h i lepiej się z tego nie wyłamywać, bo bardzo często właśnie tam spotyka się panów z radarem.
• W całej byłej Jugosławii Polak jest w stanie się porozumieć z miejscowymi mieszanką polskiego, rosyjskiego i serbskiego, który się szybko podłapuje. Wystarczy odrobina zapału i cierpliwości.
• Na południe od Węgier ceny paliwa i żywności, z drobymi wyjątkami jak Medjugorie, były takie jak w Polsce lub niższe.


Ale odjazd. Super. Mam nadzieje, że moje tegoroczne wakacje będą podobne.
Szacuneczek!
Świetna wyprawa i region bliski i ciekawy.

Pozdrawiam
Sławek
...i tu pozostaje mi tylko pochylić głowę i pogratulować


I ja sie dolaczam do gratulacji . Teraz troche zaluje ze sie nie zdecydowalem, ale z drugiej strony motocykl rozbilem tuz przed wyjazdem wiec i tak nic by z tego nie wyszlo. A na 2008 jakie plany?
to juz wiem z kim sie bede ustawiał na wyjazdy:)

tak pozatym to masz naprawde swietne pomysły co do tras, niezla relacja i fajne fotki
A na 2008 jakie plany?
wlasciwie powoli rezygnuje z tras motocyklowych, bo:
1. syn sie urodzil
2. w wakacje 2007 docenilem inne srodki transportu, zaliczylem Azje pociagiem i powiem wam, ze wyjazdy motocyklowe maja wiele wad, gdy musisz sie caly czas troszczyc o moto, a na nim bagaz na wierzchu, ktorego nijak nie zabierzesz na 2 dni balowania po miescie; zabrzmi dziwnie, ale po kilku wyjazdach na 2oo na wyjezdzie nie-motocyklowym poczulem sie dziwnie wolny

ale pewnie i tak bede jeszcze jezdzil w trasy, choc zapewne krotsze, chce zrobic kraje nadbaltyckie i troche po PL pojezdzic.
Szacun, zwłaszcza że w takich okolicach decydujesz się na spanie na dziko - ja już potrzebuję namiastki komfortu

btw, Dubrovnik mam nadzieję że już kiedyś zwiedziłeś...? grzechem byłoby pominąć
a co do wakacji 2008, to planuje podrzucic malego tesciowi i powloczyc sie z zona po Francji (bez moto), tylko cicho, sza, bo zona jeszcze nic nie wie.
a co do wakacji 2008, to planuje podrzucic malego tesciowi i powloczyc sie z zona po Francji (bez moto), tylko cicho, sza, bo zona jeszcze nic nie wie.

Tak więc pisze bardzo cicho, GRATULACJE za udany wypad i jeszcze ciszej, oby ten w 2008 udał się również pm2z !!!

Nie za głośno napisane ?
No no, niezła wycieczka, szacuneczek koledze
na yamahaxj.pl relacja poszła w konkursie; kasku niestety się nie udało, ale chociaż koszulkę zgarnąłem; posłuży na zimowe wieczory
no to gratulacje Ciekawe co wygrałeś na forum FuY
no to gratulacje Ciekawe co wygrałeś na forum FuY

jak to co - jajco
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alexcom.xlx.pl